Noc w Lizbonie. Zdjęcia z historią w tle.3
Moja noc w Lizbonie.
W swych samotnych podróżach miałam kiedyś przygodę z pogranicza klimatów filmu Wima Wendersa 'Lisbon Story” i przeżyć K.I. Gałczyńskiego na krakowskim rynku. I po mnie przyjechała zaczarowana dorożka w postaci elevador Gloria.
A było to tak…
Odstawiłam jedną grupę na lotnisko, pożegnałam się, pomachałam, upewniłam, że samolot odleciał. Następna miała przylecieć kolejnego dnia. Czyli samotna noc i pół dnia w Lizbonie. Taka okazja nie zdarza się często 😉
Zignorowałam środek lokomocji, który oczekiwał na mnie przed wejściem na lotnisko ( zdjęcie na zakończenie wpisu ) i metrem, zwykłym metrem udałam się na miejsce akcji, czyli do Baixy, Chiado i Bairo Alto. Powłóczyłam się tu i tam w ciepły, letni wieczór. Zewsząd dochodził gwar podniesionych głosów, muzyki, dobrej zabawy.
*
Lizbona tętniła życiem, knajpki pełne, z uliczek wylewały się tłumy turystów. Pamiętacie ? To było całkiem niedawno…
.
Usiadłam, aby pokrzepić nadwątlone długim spacerem siły. Na stół wydzierający przestrzeń dość wąskiej i malowniczej uliczce Bario Alto, wjechały najpierw typowo portugalskie przekąski z pastą z sardynek, krokietami z bacalhau i queijo fresco w towarzystwie radośnie lekkiego vinho verde. A potem ona – sałatka z ośmiornicy, lekko octowa, z dużą ilością kolendry, z widokiem na rozbawionych przechodniów.
Pyszne jedzenie wprowadziło mnie w leniwy nastrój „łapania chwili”. Na tyle, że stwierdziłam, iż ten czarowny wieczór nie może obyć się bez koncertu fado. Tym razem postanowiłam sprawdzić jeden z lokali na Bairo Alto, w którym nigdy jeszcze nie bywałam. Zachwyciło mnie stylowe wnętrze, kto wie, być może pamiętające czasy Marii Severy. Niestety, okazało się, że wykonawczyni również. Wkrótce uznałam, że nie jestem w stanie wypić tyle wina, żeby móc nadal jej towarzyszyć i ruszyłam posłuchać muzyki lizbońskich ulic.
.
Czar Lizbony
Tak się zaczął wieczór cudów. Nie będę was tu raczyć opowieściami, jakich możecie się spodziewać po nocnej Lizbonie. Było cudownie zupełnie bez niespodziewanych przygód, bez racjonalnego powodu. A może powodem był rozszalały księżyc zalewający srebrzystą poświatą dachy, ulice, uliczki, zaułki i schody w sposób prawdziwie cudowny. Może powodem była Lizbona sama w sobie. Księżyc zamieniał ją w miasto ze snów, a ja chodziłam oczarowana, aż nadjechał mój zaczarowany tramwaj…. i zabrał mnie do wschodu słońca.
.
Post Scriptum
PS. Uważam, że jest to jedno z najfajniejszych zdjęć jakie kiedykolwiek udało mi się pstryknąć. Mimowolnie. Telefonem na dodatek !
.
*
O innej nocy w Lizbonie tutaj
***
Na koniec prośba:
Jeśli spodobał Ci się mój tekst będę wdzięczna za poświęcenie mi chwili uwagi:
- Odezwij się proszę w komentarzu, to momencik, ale dla mnie to bardzo ważna wskazówka i motywacja.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest interesujący na tyle, iż warto się nim podzielić się z ze znajomymi – udostępniaj śmiało ! Dla mnie to ważny znak, iż ktoś docenia moją pracę.
- Bądźmy w kontakcie, jestem na Facebooku / fanpage’u i tu, bowiem niemal codziennie dzielę się tam nowymi zdjęciami, inspiracjami, ciekawymi opowieściami zasłyszanymi podczas podróży.