Kroniki 5-6 z czasów koronawirusa, tydzień piąty i szósty
Dziś kroniki 5-6 tygodnia. Stało się coś niebywałego – rozpędzony świat zatrzymał się a “globalna wioska” stała się jedynie wspomnieniem. A że wspomnienia są ulotne, postanowiłam je utrwalić. Zaczęłam pisać w nadziei, że ten zły czas szybko minie, a kiedy wkrótce wrócę do tych zapisków stanów nienormalnych, będzie się z czego pośmiać.
.
Wtorek, 14.04.2020
Święta, święta i po świętach głosi popularne powiedzenie, które mówi, że oto kończy się oto czas zbytku, nic-nie-robienia, wysypiania, bezkarnego opychania świątecznymi przysmakami, a także intensywne życie rodzinne, czyli krępujące i zbyt dociekliwe pytania bliższej czy dalszej rodziny, na które niekoniecznie mamy ochotę odpowiadać. Czas do pracy, czas się pakować !
Przyrzekam, wczoraj miałam taki moment cudownego zapomnienia, to uczucie, kiedy z lekkim żalem żegnasz święta, aby kolejnego dnia zderzyć się z normalnością. Taką codziennością pre-pandemiczną, nie wiem, czy jeszcze pamiętacie ? I przyrzekam, że nie dałam temu cudownemu odczuciu uciec, pielęgnowałam je czule przez całe popołudnie. Byłam nawet gotowa wyciągnąć walizkę i zacząć pakować, aby piękne złudzenie trwało…
A tymczasem mamy Dzień Świstaka.
Od dziś, budzisz się, jak bohater filmu, z nadzieją, że przełamiesz fatalne zawieszenie w czasie… i wkrótce orientujesz się, że kolejny dzień Twojego życia jest znowu „Dniem Świstaka”.
„Jak żyć?” chciałoby się zapytać… Co zrobić z tym pięknym dniem, który tak doskonale nie różnić się będzie od kolejnych dni? Może ryzykowna wyprawa do lasu dla podniesienia adrenaliny ? 😉 Kto wie, czy to się właśnie tak nie skończy. A potem to już chyba będzie powstanie narodowe, bo chyba nie jestem jedyna, która ma takie myśli 😉
Optymizmu i nieustającej nadziei życzę Wam Kochani, abyście dali radę przeskoczyć swój poświąteczny „dół”.
.
Poniedziałek, 20 kwietnia 2020.
Wczoraj minęło 40 dni mojego oddzielenia od świata. Według średniowiecznych norm można mnie uznać za zdrową i pozwolić wejść do miasta. Ale mamy XXI wiek i mogę się udać co najwyżej do lasu.
Ale nie chcę zaczynać tygodnia od narzekania. Niech będzie pozytywnie. Dam radę !
Jako, że czasu na przemyślenia ostatnio sporo, prawda ? zadałam sobie trudne pytanie: co też poszło nie tak, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy ?
I jak myślicie ? Do czego doszłam ?
Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze!
Najważniejsze aby kierować się w życiu głosem serca, kobiecą intuicją czy też czymś tam nieokreślonym, co sprawia, że robisz, coś pozornie irracjonalnego, co w rezultacie nie najgorzej definiuje twoje życie.
Czyli ?
Moi rodzice nigdy mnie nie dołowali, ale też nie kryli specjalnie rozczarowania wyborem kierunku studiów ( archeologia ), a potem pracą w turystyce. Zawsze uważali, że mogłabym w życiu osiągnąć więcej ( nie ma to jak motywacja od najbliższych 😉 ). Najprawdopodobniej wg nich zostałam stworzona do rzeczy wyższych ( co za uskrzydlająca idea ). Dopiero w ostatnich latach, kiedy zaczęłam ich zabierać na moje wycieczki, przyznali, że praca w turystyce może dawać satysfakcję, ludzkie uznanie, szacunek, a nawet coś na kształt popularności. Może nawet poczuli się dumni z córki ;).
A jak miało być, zapytacie ?
„Powinnaś wybrać anglistykę albo medycynę !” czyli nauczycielka albo lekarz. Ooooo…Dziękuję… I teraz zamiast zajmować się głupotami przed komputerem musiałabym:
a) prowadzić zdalne nauczanie, pokonywać opór materii ożywionej ( uczniowie ) i nieożywionej ( oprzyrządowanie ), przygotowywać materiały do lekcji do 3 w nocy ( teraz też siedzę do 3, ale dlatego, że chcę a nie muszę ). Mam w rodzinie egzemplarz z tej branży, więc wiem i dziękuję 😉
Albo zostałabym wyznaczona do prowadzenia lekcji matematyki w TVP! Dziękuję! Raczej nie !
b) jako lekarz stanęłabym na froncie walki z koronawirusem, wydrukowałabym sobie przyłbicę, mama uszyłaby mi kombinezon, maseczkę i jazda ! A potem by na mnie pluli w kolejce po chleb.
No więc widzicie, że urządziłam się w moim życiu dość wygodnie.
Idź zawsze za głosem serca. Naprawdę warto 😉
.
Środa, 22 kwietnia 2020.
Prawda jest taka, że z mobilizacji pierwszych dni kwarantanny, solennych obietnic składanych samemu sobie ( lub nawet publicznie ), zostało smutne wspomnienie. 🤭
Odkryłam, że rzeczy wiecznie odkładane „na później”, a realizowane obecnie, tak naprawdę wcale nie są potrzebne do szczęścia. Stanowczo można odłożyć je „na jeszcze później”
Jak więc żyć? Ech, jak balansować między skrajnym pesymizmem a euforyczną nadzieją i nie spaść z tej huśtawki? Jakże zachować delikatną równowagę?
Polepszaczy nastroju jest mnóstwo.
Należy je jednak dawkować z umiarem, zależnie od stanu umysłu.
👉Słońce za oknem pomaga, ale nie można na nie zawsze liczyć.
👉Muzyka – otoczyć się pozytywnymi wibracjami, które podkręcają dobry nastrój. Ok. Ale nagle słyszysz wiadomości, że lata nie będzie w tym roku albo widzisz nowego ministra finansów i szlag cię trafia.
👉Telefon do przyjaciela. Rewelacja. Pod warunkiem, że przyjaciel nie ma akurat doła ( tu daję 50/50 ).
👉Książki / filmy / webinary / wideo konferencje ze wspomnieniami swoich i cudzych podróży / podglądanie przyrody / śmieszne filmiki w internecie – wszelkie wypełniacze czasu, które pozwalają oderwać się od rzeczywistości. Doskonale. Aczkolwiek istnieje ryzyko, że lektura lub obraz obudzą wspomnienie niegdysiejszego aktywnego życia. Wtedy koniec. Leżysz i kwiczysz, opłakujesz rzewnymi łzami dawne szczęśliwych chwile, kiedy nie miałaś czasu na głupoty.
👉Kuchnia, czyli „ugotuję sobie na pocieszenie coś dobrego”. Taaa … a może jeszcze tiramisu, czy inne słodkie fanaberie? Nie mówię nic ! Sama żyję ostatnio głównie krewetkami, tylko dlatego, że ciężko dostać ośmiorniczki. Ja nie mówię nic… Ale same dobrze wiecie, że to fałszywy trop. Z kwarantanny wyjdzie tylko ten, kto się zmieści w drzwiach. Taka selekcja naturalna 🙄
Resume
No więc co? Jaki jest sposób niezawodnie poprawiający kobiecie humor w dowolnie złej sytuacji?
Przechodzisz koło lustra i widzisz elegancką kobietę, dobrze ubraną, w perfekcyjnym makijażu, wyczesaną. I ma ładne buty. To TY ! 🤩 Zrobić wrażenie na samej sobie to jest, przyznacie, COŚ. To samozadowolenie , kiedy idąc do kuchni stwierdzasz kątem oka, że dziś przeszłaś samą siebie.
Zadowolenie gwarantowane. Jak przy kupnie super ładnego biustonosza.
Ciuszek, obcas, błyszczyk, pierś do przodu !
Miłego dnia !
***
Ps. Nie łudźcie się, lepsze okazje do włożenia tych bardziej reprezentacyjnych ciuchów mogą się w tym roku nie trafić .A moda mimo wszystko się zmienia !
PS 2. Lustra dobrze jest porozstawiać także w mniej oczywistych miejscach. Wtedy efekt WOW jest większy !
PS 3. No właśnie, wśród polepszaczy nastroju nie wspomniałam o zakupach, zauważyłyście? Zakupów internetowych ostatnio, od kiedy nie ma wyboru, nie uważam… Rozczarowanie, zwrot, trauma. Nieeee. No i tysiące rąk po drodze. Chyba że audiobooki.
PS 4. Ruch i aktywność fizyczną zostawiam na następny raz.
.
Czwartek, 23 kwietnia 2020.
Dzisiaj mamy Międzynarodowy Dzień Książki. Data nie jest przypadkowa.
Pomysł organizacji święta zrodził się w Katalonii – w 1926 roku wystąpił z nim wydawca z Walencji, Vicente Clavel Andrés. Z początku planowano związać je z datą 7 października, domniemaną datą urodzin Cervantesa, lecz ze względu na niepewność z nią związaną, ostatecznie ustalono datę 23 kwietnia, czyli potwierdzony dzień jego śmierci. W Hiszpanii Dzień Książki jest świętem oficjalnym od roku 1930, a od 1964 – we wszystkich krajach hiszpańskojęzycznych. To także dzień śmierci Szekspira.
Dzień 23 kwietnia jest w Katalonii hucznie obchodzonym świętem narodowym, jako dzień jej patrona – Świętego Jerzego. Zgodnie z długą tradycją w Katalonii obdarowywano w ten dzień kobiety czerwonymi różami, mającymi symbolizować krew smoka pokonanego przez św. Jerzego. Później kobiety zaczęły odwzajemniać się mężczyznom podarunkami z książek.
Tak więc, wobec zbieżności ważnych dat i tradycji, wybór 23 kwietnia na Międzynarodowy Dzień Książki wydaje się oczywisty.
*
W związku z rosnącym sukcesem Światowego Dnia Książki i Praw Autorskich. UNESCO postanowiło stworzyć tytuł Światowej Stolicy Książki, który jako pierwsze miasto otrzymał Madryt. Tytuł Światowej Stolicy Książki przyznawany jest co roku przez UNESCO jako wyróżnienie dla najlepszego przygotowanego przez dane miasto programu promującego książki i czytelnictwo.
Widzicie więc, że nie może być dzisiaj o niczym innym jak o książkach, wiernych towarzyszach doli i niedoli.
Temat rzeka. Na pewno macie już mnóstwo poleceń, co czytać w oczekiwaniu na lepsze czasy. Na pewno macie też swoje „kupki wstydu” z podpisem „do przeczytania w czasie wolnym”. Doskonale wiecie więc, co czytać. Oczywiste oczywistości zostawmy.
Bóg wie
Grzebiąc w fałdach pamięci w poszukiwaniu książek, które sprawiły mi kiedyś nieoczekiwaną przyjemność, natknęłam się na wspomnienie powieści „Bóg wie” Josepha Hellera. Tak, tak, tego od „Paragrafu 22” i „Diuny”. Swoją drogą ciekawe, że tak różne światy zrodziły się w jednej głowie?
„Bóg wie” idzie w raczej w stronę „Paragrafu”, ale nie tonie w oparach absurdu. Choć oceńcie sami: oto król Dawid u schyłku swojego długiego, pełnego triumfów życia prowadzi gorzki monolog skierowany do Boga. Najwyraźniej nie jest ze swojego życia zadowolony i ma do Boga pretensje… ukochana, pożądana niegdyś Batszewa okazuje się wredną suką, ich syn Salomon jest skończonym głupkiem, który naprawdę chciał przekroić dziecko, itd. W końcu Bóg odpowiada. Mimo bezmiaru goryczy, krzepiące.
I znowu to piętno , które na zawsze zostawia w mojej głowie dobra książka. Nie potrafię myśleć o dostojnym i możnym królu Salomonie inaczej, jak tylko powieściowymi słowami jego ojca Dawida: „Ten skończony głupek Salomon”.
.
Piątek, 24 kwietnia 2020.
Ach, już piątek. Znowu. To już siódmy piątek w czasie kwarantanny. W tym jeden Wielki Piątek i jeden piątek 13-tego.
W niedawnych, ale jakże odległych, przedpandemicznych czasach, byłyby to okazja, aby złapać nieco luzu w niewymuszonej atmosferze miasta na skraju weekendu. Zapewne w gronie równie skłonnych do wyluzowania znajomych. Korzystałeś z tej okazji, czy nie korzystałeś, ale miałeś wybór.
Dziś impreza piątkowa tylko przez video konferencję 😉
*
A propos, piątek 13-tego !
Teraz się przyznam do pewnej słabości. Czy ja już mówiłam, że uwielbiam horrory? Od dziecka. Taki kontrolowany strach. Wystarczy zamknąć oczy i zagrożenie znika.
*
Pierwszy horror, który pamiętam, to był „Śnieżny Potwór”. Czarno-biały , choć nie wiem, czy rzeczywiście taki był, czy też mieliśmy taki telewizor ). Rodzice zabraniali mi oglądać straszne filmy, no i w ogóle „zero” telewizji po dobranocce. Tym razem Mama się złamała pod wpływem moich jęków i zgodziła się nie zauważać, że będę podglądać przez szparę w drzwiach. Madko! Ależ się bałam! Pamiętam to uczucie do dziś i wcale nie jest to trauma z dzieciństwa. Dreszczyk oswojonego strachu.
Co lubię w tym temacie?
W kategorii horrorów i filmów grozy mój prywatny ranking otwiera „Lśnienie” i Jack Nicholson z siekierą w drzwiach! Potem „Ptaki”, „Dziecko Rosmary”, „Omen”, „Egzorcyzmy Emilie Rose”, „Rec”. Sporo tego, niekoniecznie jakieś super produkcje, ale lekkie smaczki takie jak „Drakula” FF.Coppoli, czy „Wilk” ( znów Nicholson ).
Nie lubię
obrzydliwości, gore, zombie, młodocianych wampirów, kubłów ketchupu i piły teksańskiej, ani żadnej innej. Odpada.
Zdecydowanie natomiast lubię lekkie slashery: „Oszukać przeznaczenie”, „Krzyk”, Halloween”, itd. Wszystkie części, sequele, prequele, ;).
No ale do tego trzeba mieć nastrój i dużo popcornu 🙂
I choć trochę wyrosłam z tych filmów, to czasami, dla rozrywki, sięgnę. Kiedy więc przeczytałam, że mamy ŚWIETNY polski, rodzimy slasher, polecany przez znanych krytyków, a ja akurat, tak się składa, dysponuję mnóstwem czasu, ucieszyłam się jak dziecko.
„W lesie dziś nie zaśnie nikt”. Krótko? Zaśnie, czym prędzej, żeby zapomnieć, co oglądał. Lata świetlne od niedoścignionego wzoru, jakim są amerykańskie produkcje kina grozy klasy B z lat 90-tych. A nawet od pastiszu Tarantino „Od zmierzchu do świtu”.
Daremne żale, próżny trud… nie idźcie tą drogą 😉
Post Scriptum
Dobra wiadomość jest taka, że Netflix kupił podobno produkcję HBO pt. Dom Grozy ( Penny Dreadful ) – 3 sezony inteligentnego straszenia, mocne efekty specjalne, świetnie zagrane, bez epatowania emocjami….wciąga.
PS. „Śnieżnego potwora” nigdy już później nie widziałam. Chyba nie chcę się rozczarować i zatrzeć tego pierwszego, niezwykłego wrażenia.
PS 2. Jeśli naprawdę lubicie się bać, polecam horrory z dziećmi. Najstraszniejsze.
PS 3. Albo „Egzorcyzmy Anneliese Michel”. Dokument !!! pierwowzór, czyli autentyczna historia przedstawiona później jako „Egzorcyzmy Emilie Rose„. Nie polecam na noc.
Miłego oglądania!
***
Więcej we wpisach Kroniki z czasów koronawirusa
Na koniec prośba:
Jeśli spodobał Ci się mój tekst będę wdzięczna za poświęcenie mi chwili uwagi:
- Odezwij się proszę w komentarzu, to momencik, a dla mnie to bardzo ważna wskazówka i motywacja.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest interesujący na tyle, że warto się nim podzielić się z ze znajomymi – udostępniaj śmiało ! Dla mnie to ważny znak, że ktoś docenia moją pracę.
- Bądźmy w kontakcie, jestem na Facebooku / fanpage’u i tu. Codziennie dzielę się tam nowymi zdjęciami, inspiracjami, ciekawymi opowieściami zasłyszanymi podczas podróży.