
Diuna 3.0. czyli powrót na Arrakis
„Diuna” na podstawie prozy amerykańskiego pisarza S-F, Franka Herberta to jedna z najbardziej wyczekiwanych premier kinowych tego roku. Film miał pierwotnie ukazać się w listopadzie 2020, ale ze względu na pandemię trafił do kin dopiero 22 października tego roku. Korzystając z darowanego czasu postanowiłam się do tej premiery solidnie przygotować. To była potężna dawka – jakieś 15 godzin w uniwersum Diuny. Plus lektura…
*
Saga „Diuna”, to jedna z najważniejszych książek mojej młodości. Przeczytałam ją prawdopodobnie w drugiej klasie liceum i to dzięki niej wsiąkłam w świat fantasy.

Zawsze zresztą wolałam kreować świat niż go reportersko opisywać. Moja obecna praca to nic innego jak kreowanie wizji kraju, jaki odwiedzam w moimi turystami, przez opisywanie jego kultury, zabytków, kuchni, historii. Jest to niewątpliwie praca twórcza, zwłaszcza, jeśli nie ma się do czynienia z „tabula rasa”, ale trzeba pracowicie „nadpisać” barwnymi opowieściami szkodliwe stereotypy. Ale ja nie o tym…
Wszystkim, którzy pogardzają literaturą fantasy, gorąco polecam lekturę Franka Herberta. Jego „Kroniki Diuny”, których akcja rozgrywała się na pustynnej planecie Arrakis, są najbardziej poczytną i zdaniem wielu krytyków najlepiej opracowaną serią książek fantastycznonaukowych na świecie! Doceniono ją wieloma nagrodami za kunsztowność stworzonego świata.
Powieściowy cykl Herberta to nie tylko porywająca historia walki wielkich rodów o władzę i kontrolę nad przyprawą. To nawet nie jest kolejna opowieść o walce dobra ze złem. Właśnie wielowymiarowość i bogactwo stworzonego świata stanowią o wyjątkowości sagi. „Diuna” traktuje m.in. o brutalnych polityczno-biznesowych machinacjach, religijnym fanatyzmie oraz wyzysku środowiska naturalnego. To filozoficzne rozważania nad ludzką naturą. Wreszcie „Diuna” to opowieść, w której nawet pozytywne postaci z głównym bohaterem na czele, noszą w sobie sporo mroku.
*
„Diuna”, pierwsza część cyklu, ukazała się w Polsce po raz pierwszy w 1985 roku. Wtedy właśnie musiałam ją przeczytać. Ba, prawdopodobnie „wystałam” ją w kolejce do księgarni. Pamiętacie te czasy?
Całą sagę „Kroniki Diuny” wydano dopiero w latach 1992–1993, a ja zawiesiłam na jakiś czas moje życie studenckie, łącznie z pisaniem pracy magisterskiej, aby powrócić na Arrakis.

.
Diuna 1.0
Kolejnym doświadczeniem z Diuną był film Davida Lyncha, nakręcony w 1984, a obejrzany przeze mnie chyba dopiero na początku lat 90-tych, kiedy pojawił się na fali popularności Lyncha w Polsce.

Warto przypomnieć historię ekranizacji „Diuny”. Saga Herberta w swoim bogactwie wydaje się być niemożliwa do przeniesienia na ekran. Autor stworzył kompletny system społeczno-gospodarczo-religijny na dodatek sięgający bardzo głęboko w przeszłość. Czytelnik musi zagłębić się w lekturę, aby zrozumieć postępowanie i motywacje bohaterów. Herbert to umysł ścisły, który więcej miejsca poświęcał niekiedy detalom, jak opisy systemów nawadniania, a niespecjalnie dopieszczał dialogi. Duża część akcji zresztą toczy się w głowach bohaterów.
*
Pierwszym, który się zainteresował potencjałem powieści, był Arthur P. Jacobs ( producent serialu „Planeta Małp”), który w 1972 roku zakupił prawa autorskie do ekranizacji dzieła Herberta. Jednak nagła śmierć Jacobsa i to jeszcze przed wyborem reżysera, uniemożliwiła jakiekolwiek plany adaptacji. Prawa autorskie odkupił Francuz, Michael Seydoux i powierzył realizację słynnemu awangardowemu reżyserowi z Chile, Alejandro Jodorowsky’emu. W jego zamyśle, miał to być film z rozmachem, jakiego nie widział jeszcze świat. W obsadzie znaleźć się mieli Orson Welles, a nawet (w roli Cesarza Szaddama IV) słynny malarz surrealistyczny Salvadore Dali! Muzykę miała skomponować grupa Pink Floyd. Niestety, ponieważ prace przygotowawcze trwały zbyt długo i pochłonęły ponad dwa miliony dolarów, Seydoux nie znalazł sponsorów i odstąpił od ekranizacji. Sam autor powieści, Frank Herbert, stwierdził potem w wywiadzie, że film Jodorowsky’ego musiałby trwać dwadzieścia godzin …
W 1975 roku książkę odkryła córka producenta filmowego Dino De Laurentiisa. Zarekomendowała ją swojemu ojcu, który w 1980 roku nabył prawa autorskie do całej sagi Herberta. Początkowo reżyserię powierzono Ridleyowi Scottowi, pamiętając o sukcesie jego filmu „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”. Z powodu nieokreślonych bliżej „nieporozumień” w rok później Scott zrezygnował. Tym razem wybór padł na Davida Lyncha, autora głośnego wtedy filmu „Człowiek-słoń”. Cała realizacja filmu trwała trzy i pół roku, pochłaniając ponad 45 milionów dolarów.
Z perspektywy czasu śmiało można stwierdzić, że David Lynch był najgorszym możliwym wyborem do wyreżyserowania tego typu kina. Opinie na temat jego filmu są skrajne – od „perła klasyki fantasy” po „niezrozumiały, przestylizowany gniot”. Sam D. Lynch zażądał od producentów wycofania swojego nazwiska, kiedy nie dopuszczono go do ostatecznego montażu.
*
Dla mnie ten film to było mocne doświadczenie… Zapamiętałam fantastycznie wykreowane pejzaże Diuny oraz „lynchowską” stylistykę, gdzie istotną rolę odgrywają postaci, światło, montaż, muzyka, odwołania do elementów surrealistycznych, ludzkiej podświadomości, marzeń i fobii. A także przez charyzmatyczną kreację Kyle’a MacLachlana, jako Paula Atrydy. Podobno właśnie na planie tego filmu panowie spotkali się po raz pierwszy i tam zaczęła się ich artystyczna przyjaźń.
Rzeczywiście jednak, muszę przyznać, że film zestarzał się bardzo i chwilami jego oglądanie wręcz męczy na poziomie technicznym. Co prawda ma swoje lata (prawie 40 ), ale pamiętajmy, że w tamtych czasach powstały przecież m.in. „Łowca androidów” czy „Powrót Jedi”, które przecież zachwycają do dziś. Obraz Lyncha wygląda natomiast jak drugoligowe science-fiction o pustynnej planecie przeznaczone na rynek kaset VHS.
Scenografia, gadżety, charakteryzacja to połączenie „Star Treka” i „Arabelli”. Najbardziej irytował mnie zawsze groteskowy, przerysowany, pokryty wrzodami baron Vladymir Harkonnen. Efekty specjalne są rodem z pierwszych realizacji „Godzilli”. To dziwne, bo nad filmem pracowali ówcześnie wybitni specjaliści – nad efektami specjalnymi m.in. Albert Whitlock (Ptaki, Przybysz), natomiast nad stworzeniem przekonujących czerwi pustyni i nawigatorów Gildii – Carlo Rambaldi (King Kong, Obcy, E.T.). A jednak, oglądając zwiastun „nowej Diuny” zauważyłam, nieco inspiracji pierwszą realizacją ( np. kombinezon Fremenów ).
*
Fantastycznie broni się muzyka – Toto wydało ją jako album „Dune”.
Ponadczasowy „Motyw Proroka” skomponował Brian Eno.
*
Ciekawostka dla fanów – jedną z epizodycznych ról – Feyda Harkonnena ( zły, bardzo zły charakter ), zagrał Sting w punkowej fryzurze z czasów The Police. W całym filmie wypowiedział może 5 kwestii, z których 4 brzmiały: „I will kill you”. Nie przekonał mnie jednak swoją nienawiścią do Atrydów. Zdecydowanie lepiej, gdy śpiewa…

.
Diuna 2.0
W oparciu o wątki powieści powstała w latach 2000-2005 seria pięciu miniseriali telewizyjnych (na podstawie pierwszych trzech tomów cyklu Franka Herberta– Diuna i Dzieci Diuny), a także kilka gier komputerowych, z czego najważniejszą był uważany za pierwszy w historii gier RTS – Dune II. Gry zostawmy, to nie mój świat…
Serial przegapiłam, nie wiem czy u nas się pojawił, a może tym czasie miałam inne problemy na głowie, niż walki o melanż na pustynnej Arrakis. Teraz, w ramach przygotowań do premiery nowej wersji obejrzałam wszystkie dostępne produkcje filmowe. To jakieś 15 godzin w uniwersum Diuny.
.
Miniserial w pierwszej części jest dość prostacką kalką z Lyncha w lekko odświeżonych dekoracjach ( 20 lat później ) i z innymi, moim zdaniem kompletnie chybionymi, mało wybitnymi aktorami. Do tego, dla urozmaicenia wystylizowano całość na nowe „Gwiezdne Wojny”. Coś jednak poszło nie tak…

Kolejne części są bowiem ciekawe wizualnie, niestety niezbędne skróty scenariusza poprowadzono tak niezgrabnie, jakby wykreślono mechanicznie co drugie zdanie. W rezultacie postaci bohaterów tracą wiarygodność i zaprzeczają sobie samym.
Można sobie darować. Chyba, że jesteś fanem, jak ja, to w bólach obejrzysz…
*
Moim wielkim odkryciem jest natomiast audiobook Diuna. Fantastyczna interpretacja Krzysztofa Gosztyły zostawia duże pole do własnych wyobrażeń na temat universum Diuny. Jedynie Paul Atryda zawsze będzie miał dla mnie twarz Kyle’a MacLachlana. No po prostu, nie mogłam przestać słuchać!

.
Diuna 3.0
Nadciąga „nowa Diuna” w reżyserii Dennisa Villeneuve’a, który dokonał już raz niemożliwego, tworząc kontynuację „Łowcy androidów”. Jego nowa realizacja to podobno „Gwiezdne wojny”, „Gra o tron” i „Władca pierścieni” w jednym.

Co istotne, nowa adaptacja „Diuny” obejmuje zaledwie połowę pierwszego tomu cyklu, a pozostała część ma być zaadaptowana w drugim filmie. Być może to dobry zabieg, uwalnia reżysera od konieczności zmagania się z mistycyzmem „Diuny”, z zagadnieniami wykraczającymi daleko poza formułę kosmicznej opery. Powieściowy oryginał Herberta przecież to nie tylko kolejna opowieść o walce dobra ze złem. „Diuna” traktuje m.in. o brutalnej polityce, biznesowych machinacjach, religijnym fanatyzmie oraz wyzysku środowiska naturalnego. Tymczasem film, przy całej swojej spektakularności ma być jedynie prologiem, zapowiedzią rozwinięcia głównych wątków w kolejnej części. Zapowiada to trochę kunsztowną wydmuszkę bez treści.
Wreszcie „Diuna” Herberta to opowieść, w której nawet pozytywne postaci z głównym bohaterem na czele, noszą w sobie sporo mroku. W rolę Paula Atrydy wcielił się Timothée Chalamet ( „Tamte noce, tamte dni” ). Podobno jest świetny, ale czy uda mu się przyćmić „mistrza mroku” – Kyle’a MacLachlana z realizacji Davida Lyncha?
*
Premiera filmu miała miejsce we wrześniu na Festiwalu Filmowym w Wenecji i otrzymała kilkuminutową owację na stojąco. Krytycy są podzieleni. Przeważają ci, którzy nie szczędzą pochwał, pisząc, że strona wizualna jest powalająca, a nawet monumentalna, zachwycają się również obsadą. Inni określają film Villeneuve’a „epickim rozczarowaniem” czy też „bombastyczną, bezosobową tragedią w kosmosie„.
Oczekiwania…
Czego ja oczekuję od nowej ekranizacji kultowego dzieła fantasy? Prawdę mówiąc niewiele… Saga stworzona przez Franka Herberta to arcydzieło literatury fantastycznej, nie spodziewam się przeniesienia jej na ekran w skali 1:1. To nieprawdopodobne i niepotrzebne…
Chciałabym jednak by moje wyobrażenia spotkały się z wizją reżysera choćby wpół drogi… Chcę rozmachu na miarę planów Jodorovskiego, kreacji uniwersum Diuny, które mnie porwie a może nawet przewyższy moje wyobrażenia. Chcę spektakularnej wizualizacji na miarę XXI wieku! Zgrzytania piasku Arrakis w zębach, palących promieni słońca i zapachu „melanżu”. Chcę po wyjściu z kina mieć oczy niebieskie jak Ci, co zbyt długo wdychali przyprawę…
.
Premiera, czyli oczekiwania v. rzeczywistość
Ten film bezwarunkowo trzeba oglądać na dużym, bardzo dużym ekranie. Pejzaże, przestrzeń, wykreowana z niewyobrażalnym rozmachem rzeczywistość Arrakis ( Diuny) i Kaladanu ( właściwej siedziby Atrydów ). Nie brakuje doskonale zrealizowanych i dynamicznie zmontowanych scen walki.
Piękne! Monumentalne! Rozmach, ale i przywiązanie do detali zachwyca.
Piękne zdjęcia, niezwykłe światło, stonowane kolory. W poprzednich wersjach raziła mnie pewna „pstrokatość” Diuny, przerysowane kolory pustyni. Tu uświadamiamy sobie, że słońce na Arrakis jest tak palące, że zabija kolory. Także surowa scenografia pomieszczeń, minimalizm, mrok bardzo wpisały się w moje wyobrażenia o miejscu, gdzie trafili Atrydzi.
Wizję reżysera wspaniale uzupełnia muzyka Hansa Zimmera, choć może nadużywa forte – fortissimo. Przynosi jednak także na szczęście wątki muzyki etnicznej, tak pięknie opisującej pustynne krajobrazy.
*
I tyle zachwytów…
O czym traktuje „Diuna”?
Epicka opowieść o arystokratycznym rodzie Atrydów, którzy z rozkazu imperatora Shaddama IV, przejmują kontrolę nad skrywającą złoża drogocennego melanżu pustynną planetą Arrakis, toczy się bardzo odległej przyszłości. Rozwój maszyn i technologii to odległa przeszłość, teraz najbardziej rozwijanym narzędziem jest ludzki umysł, a najcenniejszym towarem melanż, zwany po prostu „przyprawą”. To cenna substancja, która nie tylko przedłuża życie, ale również pozwala na podróże międzygwiezdne i poznanie przyszłości.
To dlatego nienadająca się do życia Arrakis jest najcenniejszą planetą w galaktyce. To miejsce niegościnne, na skutek nadmiernej eksploatacji wydrenowane z życiodajnych zjawisk. Woda płynie tu głęboko pod ziemią, roślinność nie rośnie samoczynnie, a w ciągu dnia temperatury dochodzą do wartości, które powodują udar. Arrakis można wyobrazić sobie jako portret Ziemi, która pustynniała w wyniku globalnego ocieplenia, czyniąc życie niemożliwym, bez dodatkowych wynalazków. Jest to bardzo sugestywny obraz.
Pośród piasków Diuny spotkać można wyłącznie Fremenów, rdzenne plemię, które do mistrzostwa opanowało sztukę przetrwania oraz budzące grozę gigantyczne czerwie – robale polujące na wszystko, co pojawi się na piasku. Ich występowanie związane jest z jest z melanżem.
„Kroniki Diuny”, tom I
Na Arrakis, opuszczone przez ród Harkonnenów, przybywa książę Leto Atryda, jego konkubina a jednocześnie członkini zakonu Bene Gesserit, zakulisowo rządzącego światem, lady Jessika oraz ich syn, Paul. Harkonneni nie zamierzają jednak oddać pokojowo planety swoim wrogom. Bo kto włada Diuną, ten włada całym wszechświatem. Imperator, w poczuciu zagrożenia rosnącym znaczeniem Atrydów, wie, że wysyłając ich na Diunę, skazuje tym samym, na zagładę rodu. Także Fremeni są wrogo nastawieni do przybyszy, bowiem uprzednio zarządzający wydobyciem Harkonnenowie eksploatowali złoża bezwzględnie, siejąc strach i terror.
Wkrótce po przybyciu na Arrakis Atrydzi zostają zdradziecko zaatakowani przez połączone siły Harkonnenów i imperatora. Zaczyna się nierówna walka, w której Atrydzi skazani są na klęskę. Lady Jessice i Paulowi udaje się uniknąć śmierci z rąk Harkonnenów, ale porzuceni na pustyni zdają się być skazani na pewną zagładę.
*
Tymczasem Paul odnajduje na pustyni wyjaśnienie swoich sugestywnych snów. Jest on nie tylko księciem wysokiego rodu. Matka w tajemnicy wyszkoliła go według zasad Bene Gesserit, żeńskiego zakonu prowadzącego od wieków dobór genetyczny i rozwijającego możliwości psychiczne i fizyczne do poziomu uznawanego za magię.
Zachowanie Paula od momentu przybycia na Arrakis wpisuje się w stare legendy o Wyzwolicielu, „Głosie z Innego Świata”. Dlatego Fremeni dostrzegają w nim Lisan al-Gaib, swego zbawcę i Mahdiego – Mesjasza. Z wroga, Paul ma szansę stać się przywódcą, który zburzy międzygalaktyczny porządek i przywróci Arrakis do życia. Czy Paul 15-letni jest Mahdim a wizje, które przeżywa, niosą w sobie ziarno prawdy? ? Jest gotowy do roli wielkiego charyzmatycznego przywódcy? Czy sprosta temu zadaniu?
Co otrzymaliśmy?
Powieściowy oryginał Herberta to nie tylko historia walki rodów o władzę i kontrolę nad przyprawą, czy o walce dobra ze złem. Herbert stworzył kompletny system społeczno-gospodarczo-religijny. „Diuna” to filozoficzne rozważania nad determinizmem, ludzką naturą, a także wiecznie żywym mitem mesjanizmu, o religijnym fanatyzmie oraz degradacji środowiska naturalnego.
Wydawać by się mogło, że ta opowieść w swoim bogactwie jest niemal niemożliwa do przeniesienia na ekran, gdyby nie sukces „Władcy Pierścieni” czy „Gry o Tron”.
Villeneuve najwyraźniej wyciągnął wnioski z błędów poprzedników, a może poszedł za radą jednego z bohaterów książki, mówiącą, że pierwszy krok do ominięcia pułapki to uświadomienie sobie, gdzie ona jest. Reżyser namówił wytwórnię Warner Bros., aby sfilmować dzieło Herberta w dwóch częściach. Mimo tego zabiegu nadal musiał spłycić filmowe uniwersum i skupić się na aspektach przygodowych. Rzeczywiście, mocno uproszczono świat Herberta do głównego wątku, czyli wojny handlowej o bezcenny surowiec. Wszystkie polityczne, ekologiczne czy religijne alegorie z oryginału zostały zredukowane do aluzji.
Zabrakło miejsca na niezbędne tło historyczno -polityczne, w związku z tym nie jesteśmy w stanie zrozumieć motywacji bohaterów. Nie wiemy nic o gildii i nawigatorach, o roli demonicznej Matki Wielebnej Bene Gesserit, działania Harkonnenów sprowadzone są do walki o przyprawę. Także legenda o „Głosie Spoza Świata” wybrzmiewa moim zdaniem zbyt słabo.
Bez tych kwestii pozostaje nam kolejna opowieść o nastolatku, którego los zmusił do przyspieszonego dojrzewania, by zająć się rodziną, a może, by stać się uosobieniem mitu. A wszystko okraszone bombastyczną muzyką, w spektakularnych, jakby teatralnych dekoracjach…
Aktorzy
Mam wrażenie, że film spoczywa na barkach jednego aktora – Timothée Chalameta. Oczywiście – gra on kluczową postać – Paula Atrydy, syna Księcia Leto, spadkobiercy tronu, osoby, która z czasem ma zmienić wszechświat. To ogromne ryzyko i wielkie wyzwanie, by zmierzyć się z legendą Kyle’a MacLachlana w roli Muad’diba . Nawet krytycy filmu Lyncha muszą przyznać, że była to wielka rola.

Fizycznie aktor bardzo pasuje do obrazu młodego Atrydy z powieści. Jako, że w wersji Villenueve’a Paul znajduje się dopiero na początku swej drogi, więc aktor nie ma możliwości pokazania wielkiej przemiany swojego bohatera. Chalamet miał zagrać zagubionego, niepewnego własnych umiejętności i ambitnego Paula, którego los postawił w obliczu wielkiego wyzwania. Musi błyskawicznie dojrzeć i znaleźć własną drogę. Niełatwe zadanie i mam wrażenie, że Chamamet w końcówce nie podołał. Mnie nie przekonał, że jest gotowy zostać Muad’dibem – Wyzwolicielem.
*
Film ma gwiazdorską obsadę, ale tak naprawdę udział znanych twarzy, został zminimalizowany. W rezultacie role Stellana Skarsgarda ( doskonały jako demoniczny baron Harkonnen ) czy Javiera Bardema ( nieco mało wyrazisty moim zdaniem jako Stilgard ) ograniczają się do kilku kwestii. Oscar Isaac jako książę Leto, Jason Mamoa, jako Duncan Idaho , czy Josh Brolin – dowódca straży Gurney Halleck wykonali po prostu dobrze swoją robotę. Natomiast Rebecca Ferguson, jako Lady Jessica, matka Paula, w ogóle mnie nie przekonała.

.
Ocena 7/10
To był uczciwy deal – chciałam widowiska i je dostałam. Jednocześnie film mnie momentami po prostu nużył. „Diuna” to nie temat na etiudę ani slow movie. Przy całym rozmachu, brakowało odrobiny szaleństwa, zapowiedzi nadchodzącej rewolucji…
Być może łatwiej odbierze film osoba, która nie zna sagi i nie widziała wcześniejszych realizacji. Być może będzie potrafiła smakować ujęcia i detale, wczuć się w klimaty Arrakis. Nie ma jednak gwarancji, że uda mu się poznać ciąg dalszy, rozwinięcie wątków, ledwie zasygnalizowanych w tym filmie. Czy pozna właściwy sens opowieści o Diunie i Muad’dibie? Obawiam się, czy tak przedstawiona historia wzbudzi zainteresowanie widzów na tyle, że zarobi na kontynuację?
Ja wysypałam piach Arrakis z butów i wyszłam z kina z poczuciem, że można było ten balon mocniej napompować.
*
Czy warto więc iść do kina na „Diunę” D. Villeneuve’a ? Na pewno. A po seansie zdecydowanie trzeba sięgnąć po książkę lub audiobooka i wejść samemu w uniwersum Diuny…
Bonus
Dla fanów – świetne zestawienie najważniejszych scen z filmów Davida Lyncha i Dennisa Villeneuve. Nie oddaje oczywiście epickiego rozmachu najnowszej wersji, ale pokazuje najważniejsze podobieństwa i różnice:
.
Kto chciałby porównać obsadę w obu ekranizacjach – tu znajdzie zestawienie aktorów.
***
Jeśli spodobał Ci się mój tekst będę wdzięczna za poświęcenie mi chwili uwagi:
* Odezwij się proszę w komentarzu, to momencik, a dla mnie to bardzo ważna wskazówka i motywacja.
* Jeśli uważasz, że wpis ten jest interesujący na tyle, że warto się nim podzielić się z ze znajomymi – udostępniaj śmiało ! Dla mnie to ważny znak, iż ktoś docenia moją pracę.
Bądźmy w kontakcie, jestem na Facebooku / fanpage’u i tu. Codziennie dzielę się tam nowymi zdjęciami, inspiracjami, ciekawymi opowieściami zasłyszanymi podczas podróży.
Zobacz również

Zaginione Grody Czerwieńskie, czyli Atlantyda a sprawa Polska
7 czerwca, 2021
Covadonga w Asturii, cz.2. W hiszpańskiej „krainie deszczowców”.
24 maja, 2020