Lublin z legend i snów. Cz.2. Stare Miasto
Lublin – miasto z legend i snów – rozsiadł się na siedmiu wzgórzach i czaruje turystów. Zwodzi kolorami, epatuje nieco obdrapanymi zaułkami, oferując to, co jest obecnie w modzie – autentyczność. A do tego pokłady magicznego uroku.
Kontynuujemy naszą wędrówkę po Lublinie śladem opowieści o dawnych czasach ( część 1 ). Wystarczy zatrzymać się, rozejrzeć uważnie i dać miastu chwilę, aby opowiedziało swoją historię żyjącą w murach, zaułkach, legendach.
Oto wkraczamy w obręb unikalnego Starego Miasta.
Stare Miasto, które nie jest Starówką
Widzieliście zapewne już sporo polskich miast, ale lubelskiego Starego Miasta nie da się porównać z żadnym innym. Podniszczone kamienice, obdrapane zaułki, wąskie uliczki i murale z wierszami, tworzą unikalny klimat miasta. Lublinianie mawiają, iż starówka to coś odbudowanego ze zniszczeń ( jak w Warszawie), a my mamy średniowieczny oryginał 😉 Stare Miasto.
Warto pospacerować chwilę, zagubić w uliczkach i posłuchać staromiejskich legend.
Gotowi? Oto pierwsza z legend staromiejskich.
Ogniste placki
Dwa były wielkie pożary w Kozim Grodzie. Legenda opowiada o przyczynach tego z 1575 roku.
Był piękny majowy dzień, kiedy to w mieście trwały w najlepsze przygotowania do uroczystości świętego Stanisława. Lubelskie mieszczki uwijały się w kuchni, podczas gdy ich mężowie rozstawiali na ulicach stragany. W powietrzu unosił się smakowity zapach wypieków. W końcu, po niezwykle męczącym dniu, wszyscy poszli spać. Tylko mieszczka Jadwiga do późna smażyła naleśniki. Cieszyły się one zasłużoną sławą w mieście, więc była szansa sprzedać ich wiele. Jeszcze trochę i jeszcze… aż zmęczenie wzięło górę nad chytrością. Jadwiga zasnęła, a niedopilnowane placki, w rezultacie, zaczęły się palić. Szybko rozprzestrzeniające się płomienie zajęły drewniane domy, kamienice, ratusz, mury obronne, kościoły i klasztory.
Pożar okazał się niezwykle trudny do ugaszenia, a zniszczenia ogromne. Jednakże, mieszkańcy postanowili przystąpić do odbudowy. I tak paradoksalnie, w wyniku nieszczęścia, miasto odrodziło się z popiołów w jeszcze piękniejszej formie. Zwolnieni z podatków mieszkańcy wzięli się do pracy i na miejscu zniszczeń powstał Lublin renesansowy.
*
Drugi wielki pożar miasta wybuchł roku 1719. Ogień ustąpił jednak i zgasł przed relikwią drzewa Krzyża świętego niesioną w procesji przez ojców dominikanów. Zdarzenie to utrwalił ówczesny artysta, prawdopodobnie lubelski malarz cechowy, na obrazie, który możemy podziwiać w kościele dominikańskim.
Obraz, mimo że trudno nazwać go arcydziełem, ma ogromną wartość dla badaczy historii i dawnego wyglądu miasta. Pietyzm, z jakim malarz odwzorował miejską zabudowę, pozwala na odtworzenie wyglądu miasta z początku XVIII wieku. Ponadto płótno zawiera informacje typowo obyczajowe, jak krój ubiorów duchowieństwa i mieszczan oraz osiemnastowieczne sposoby gaszenia pożarów.
Jak to się stało, że cudowna relikwia „wybrała” Lublin
Największa w świecie katolickim cząstka Drzewa Krzyża Świętego za sprawą małżeństwa księżnej Anny z Włodzimierzem, księciem kijowskim (X wiek) trafiła z Bizancjum na Ruś, do Kijowa.
W jaki sposób kilka wieków później znalazła się w Lublinie? Jedna z legend mówi, iż przywiózł ją książę ruski Grzegorz, który pozbawiony tronu w wyniku waśni rodowych, zmuszony do ucieczki z Kijowa, wykradł cenną relikwię.
Inna popularna wersja głosi, iż książę kijowski Iwan, w zamian za spaloną przez Tatarów katedrę katolicką, dał jako rekompensatę dla jej biskupa – Andrzeja z Krakowa – właśnie tę św. relikwię. Dlaczego jednak biskup Andrzej nie podążał najkrótszą droga do Krakowa, ale kluczył nadkładając drogi przez Lublin, jakby unikając pogoni ? Powiedzmy, że los chciał, aby Drzewo Krzyża Świętego trafiło do Koziego Grodu.
Biskup Andrzej w drodze do Krakowa zatrzymał się na odpoczynek u dominikanów w Lublinie. I tu Bóg w sposób jasny objawił swoją wolę: konie za nic nie chciały ruszyć z miejsca w dalszą drogę, dopóki nie zdjęto z wozu skrzyni z relikwią. Biskup, zrozumiawszy sens nadprzyrodzony zdarzenia, postanowił zostawić Drzewo Św. w Lublinie. Ale umyślił odjąć małą cząsteczkę dla innego kościoła w Krakowie. Trach ! dłuto przy tej robocie przebiło mu dłoń. Wówczas złożył przyrzeczenie Bogu, iż relikwie zostaną u oo. Dominikanów lubelskich w całości.
Wkrótce zaczęły dziać się u dominikanów cuda i uzdrowienia, upamiętnione w malowidłach kościelnych i w aktach notarialnych.
*
Rychło potem kupiec gdański, Henryk, skradł relikwię z kościoła, ale ujechał tylko niewielki odcinek. Konie bowiem zaparły się i nie poszły dalej. Skruszony kupiec, zawrócił do miasta, oddał relikwie w ręce przeora i na miejscu swego opamiętania wystawił kościółek drewniany pod wezwaniem Św. Krzyża Krzyża ( dziś w tym miejscu stoi kościół uniwersytecki KUL ).
*
Przyszedł rok 1649, Bohdan Chmielnicki stanął na czele wojska pod Lublinem. Strwożeni mieszkańcy przypadli do stóp ołtarza w dominikańskim kościele, gdy przeor zgromadzenia zarządził procesję z Drzewem Św. Krzyża. I oto na ściemniałym nagle firmamencie ukazał się potężny i groźny w przedziwnej jasności miecz, ciskając błyskawice na całe niebo, jakby hufce anielskie wyległy przeciwko wrogowi. Ujrzał znaki na niebie Chmielnicki, a zabobonnym strachem zdjęty, dał hasło odwrotu i uciekł w popłochu.
*
W 1651 roku, król Jan Kazimierz oddał losy bitwy pod Winnicą pod cudowną opiekę Drzewa Krzyża Św. Po walnym zwycięstwie Krzysztof Tyszkiewicz, wojewoda czernichowski z polecenia królewskiego złożył u dominikanów w Lublinie jako wotum buławę i siedem zdobytych chorągwi.
W 1719 roku relikwie pomagają ugasić wielki pożar miasta.
We wrześniu 1939 roku, podczas potwornego nalotu niemieckiego na Lublin, ruszyła na Stare Miasto procesja wierzących z Drzewem Krzyża Św. Ta część wyszła z nalotu obronną ręką.
***
W 1991 roku relikwie zostały zrabowane z bazyliki dominikańskiej i do dziś ich nie odnaleziono. Niestety, złoczyńcy nie używali już koni…
Kamień nieszczęścia
Podobno pochodzi on ze Sławinka. Według legendy, dwa diabły przelatujące nad miastem w księżycową noc, upuściły tajemniczy worek, kiedy niespodzianie zaskoczył je piejący kur. W worku tym, o dziwo, nie był żadnego skarbu ale …. kamień.
Na początku głaz znalazł się na ulicy Bernardyńskiej, na ówczesnym Placu Straceń (obecnie: Plac Wolności) i stanowił podstawę dla pnia dębowego, na którym skazańców pozbawiano głowy. Zdarzyło się raz, iż kat ściął głowę niewinnego człowieka i głaz rozpękł się na znak niesprawiedliwości. A krew niewinnego skazańca ciągle szukała zemsty.
Ktoś przytoczył głaz na plac przy ul. Rybnej. Tam kobieta potknęła się o niego i wylała zupę, Psy zlizujące ją z kamienia zdechły w męczarniach. Kamieniarza, który chciał go rozbić, oślepił odłamkiem. Przyniósł pecha też piekarzowi, który użył go do budowy pieca. Wkrótce śmiałek spalił się w tym piecu, zamknięty przez żonę. Nieszczęść było dość.
Gdy wkrótce na Placu Rybnym, sumptem Mikołaja Łosia z Grodkowa przystąpiono do budowy kościoła Trynitarzy, ktoś wpadł na pomysł, że kamień powinno się wmurować w kruchtę kościoła, aby pozbawić go jego fatalistycznych właściwości. Niestety nawet takie miejsce jak kościół nie mógł się oprzeć diabelskiej mocy kamienia. Krew niewinnego skazańca ciągle szukała zemsty. Okazało się, że pomimo wniesienia budynku oraz dzwonnicy kościół nigdy nie został kościołem. Brakowało bowiem funduszy na jego dokończenie. Mury te kilkadziesiąt lat później zakupił Pawęczkowski, który po usunięciu kamienia przerobił mury na swój pałac, który stoi na Psiej Górce do dziś. W dość opłakanym stanie.
Ostatnio podczas II wojny światowej. Najwięcej ofiar w ludziach po bombardowaniach miała uliczka Jezuicka, przy której leży ów przeklęty kamień.
Dzisiaj kamień opatrzony jest ostrzegawczą tabliczką. Nie radzę jej lekceważyć, nie wiemy bowiem czy krew niewinna została już odkupiona!
Pracowita córka złotnika
Nie pytajcie jak się nazywała owa wesoła dzieweczka. Wstawała bardzo późno, bo też późno kładła się spać. Ale gdy tylko otwierała okienko na piętrze kamienicy przy Złotej pod numerem 4, to ruch na ulicy się wzmagał. Przechodnie zadzierali głowy i patrzyli, czy jasna główka wreszcie pojawi się w oknie albo błyśnie skrawek bielizny.
Ojciec na parterze kamienicy miał sklep i warsztat, gdzie wyrabiał piękne złote pierścionki, zausznice i zapinki. Córeczka była jego oczkiem w głowie, więc pozostawał głuchy na gderanie rożnych jejmościanek przychodzących do jego pracowni. – Jak jeszcze raz zobaczę, iż mój mąż gapi się w okna waszego domu, to tej waszej pannicy kudły powyrywam – krzyczały na biednego złotnika. – Jak jeszcze raz zobaczę mojego syna wybiegającego nad ranem z waszej bramy, to tej pięknotce kości porachuję! – dokładały inne.
No cóż, tylko kochający tatuś nie wiedział, iż nocami do pięknej panienki przemykają starsi i młodsi adoratorzy, a ona każdemu z nich zapewniała dyskrecję. Wchodzili jedną bramą, a wychodzili drugą, nigdy się nie spotykając. Jedynym świadkiem nocnych schadzek w pokoju na piętrze Domu Złotnika był złoty kogucik na Wieży Trynitarskiej, który do dziś dnia pieje wówczas, gdy przez bramę przechodzi jakiś wierny mąż.
Czarcia łapa
I oto wreszcie najbardziej lubelska z lubelskich legend !
Podanie o Sądzie Diabelskim jest jednym z głośniejszych epizodów z dziejów lubelskiego Trybunału Koronnego, który ustanowił w naszym mieście w 1578 roku król Stefan Batory.
W roku 1637 w toczył się proces ubogiej wdowy z bogatym magnatem. Przekupiony sędzia rozpatrujący tę sprawę wydał wyrok korzystny dla magnata, czyli niesprawiedliwie krzywdzący wdowę. Rozżalona kobieta zawołała z wielkim uniesieniem, iż gdyby ją diabli sądzili, to sprawiedliwszy wyrok by wydali.
*
Tej samej nocy pisarz trybunalski usłyszał turkot czarnych karoc przed gmachem trybunału. Wysiedli z nich nieznajomi sędziowie w czarnych szatach. Spod płaszczy ogony było widać a i kopyta zastukały o bruk. Kazali sobie otworzyć salę rozpraw, po czym zasiedli za stołem prezydialnym i wywołali sprawę wdowy. Jeden z nich stanął jako obrońca oskarżonej, drugi jako oskarżyciel. Przestraszony pisarz zauważył, iż złe oczy sędziów mają w sobie coś diabelskiego, a ich krucze włosy maskują ukryte rogi. Przysięgał, że w powietrzu unosił się zapach … siarki! Istotnie, jako żywo, przekleństwo skrzywdzonej wdowy usłyszano w piekle i oto diabły przybyły na powtórne osądzenie sprawy.
Krucyfiks trybunalski
I oto pisarz struchlał, usłyszał bowiem wyrok na korzyść wdowy, a wtedy Chrystus na Krucyfiksie Trybunalskim zapłakał krwawymi łzami nad złością ludzką od szatańskiej gorszą i odwrócił głowę.
Przewodniczący sądu diabelskiego na znak swojej bytności położył na stole rękę i wypalił swój ślad.
*
Nazajutrz wiadomość o nocnej wizycie w Trybunale rozeszła się po mieście, gromadząc na Rynku tłumy ciekawych. Niesprawiedliwi sędziowie, spiesząc na nową sprawę, na oczach urągającego im tłumu, połamali nogi na schodach trybunalskich. Widząc w tym dopust obrażonego Boga, zgromadzeni wezwali kapłanów i Cudowny Krucyfiks został procesjonalnie przeniesiony do kaplicy w farze, gdzie odbyło się uroczyste nabożeństwo błagalne.
*
Gdy po upływie dwustu lat Kolegiatę św. Michała przeznaczono do rozbiórki, pamiętny Krucyfiks zawitał do Katedry. Znajduje się do dzisiaj w kaplicy Najświętszego Sakramentu, przypominając wiernym dawny cud w sali Trybunału.
Także zabytkowy stół z wypalonym śladem diabelskiej ręki zachował się i można go oglądać w muzeum na Zamku Lubelskim. Można także przymierzyć swoją dłoń do tej diabelskiej 😉 jak kto ciekawy.
.
Diabelnie pyszna przekąska
Ja do kategorii „legendy lubelskie” zaliczam także cebularza 😉 Dlaczego? Albowiem to najbardziej znany lubelski przysmak – pszenny placek z cebulą i makiem, wywodzący się z kuchni żydowskiej. Legenda mówi, że już kazimierska Esterka króla Kazimierza tymi plackami kusiła…
Niebo w gębie. Raz spróbujesz i jesteś uzależniony od tego smaku. W 2014 roku cebularz stał się polskim produktem regionalnym chronionym w Unii Europejskiej. Jest to pierwszy lubelski produkt posiadający Chronione Oznaczenie Geograficzne.
*
„Cebularz lubelski” to okrągły placek o średnicy 5–25 cm i grubości ok. 1,5 cm z ciasta pszennego wyborowego, które charakteryzuje się dwukrotnie większym dodatkiem cukru i margaryny lub masła w porównaniu do zwykłego ciasta pszennego. Na powierzchni znajduje się warstwa farszu składającego się z pokrojonej w grubą kostkę cebuli wymieszanej z makiem, solą i olejem roślinnym.
Farsz ma złocistą barwę oraz smak i zapach swoisty dla pieczonej cebuli. Na obwodzie placka jest wieniec ciasta o szerokości 0,5–1,5 cm.
Wieniec ciasta ma chrupiącą skórkę o barwie od jasnozłocistej do lekko zarumienionej. Miękisz jest jasny, miękki i lekko wilgotny. Jego aromat jest właściwy dla zapachu świeżo upieczonej cebuli, dzięki znajdującej się na powierzchni warstwie farszu. Jeżeli „Cebularz lubelski” był wypiekany na podsypce, na spodzie widoczne są otręby pszenne.
*
Jednak podstawą do wpisania cebularza na unijną listę produktów chronionych był obszar występowania tego specjału, który w tradycyjnej formule wytwarzany jest obecnie tylko na obszarze województwa lubelskiego.
Nie każdy teraz może ot tak sobie robić cebularza! Certyfikat bowiem posiada tylko 5 piekarni w regionie. Nie znaczy to absolutnie, iż tylko one pieką dobre cebularze.
( polecam: subiektywny ranking cebularzy lubelskich )
Jak więc rozpoznać tego prawdziwego?
Po wyglądzie, smaku i zapachu oczywiście. I po tym, iż nie możesz się oderwać do ostatniego okruszka. Zasadniczo blade kluchy z miejsca wykluczamy! Dobry cebularz musi być rumiany i chrupiący na brzegach, w środku miękki, ale bez przesady. W smaku ni to bułka ni chleb. Ale tajemnica tkwi w cebuli, która musi być wcześniej odpowiednio uduszona ( nie usmażona) oraz w maku. Mniam !
Regionalne Muzeum Cebularza
Takie rzeczy tylko w Lublinie przy ul. Szewskiej 4. Można tam posłuchać o tym regionalnym przysmaku, a następnie go zrobić od początku, czyli od łuskania kłosów i mielenia ziaren 😉
A czym popijamy cebularza?
Polecam doskonałe wody z Nałęczowa oczywiście.
*
A ponieważ pejzaż Lubelszczyzny urozmaicają pnące się wysoko plantacje chmielu, to i złoty trunek króluje.
Najbardziej lubelskie z lubelskich piw to legendarna Perła z lokalnego browaru, ale zwierzynieckie piwa czy zielone biłgorajskie także smakują wyśmienicie po intensywnym zwiedzaniu. Do tego całe bogactwo piw rzemieślniczych z małych lokalnych browarów.
Bonusik, czyli łyżka dziegciu 😉
Szukając informacji o Lublinie na pewno traficie na rekomendacje pełne peanów na temat miasta na siedmiu wzgórzach, zachęcające do przyjazdu. Nie zawsze jednak Lublin miał taką dobrą prasę. Autorem jednego z najbardziej znanych paszkwilów jest nie kto inny, jak książę biskup Ignacy Krasicki we własnej osobie. Tytuł dzieła, które poruszyło do głębi jemu współczesnych brzmi: ”Monachomachia, czyli wojna mnichów”. A tam czytamy:
(…)
W mieście, którego nazwiska nie powiem,
Nic to albowiem do rzeczy nie przyda,
W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem,
W godnem siedlisku i chłopa, i Żyda,
W mieście (gród, ziemstwo trzymało albowiem
Stare zamczysko, pustoty ohyda)
Były trzy karczmy, bram cztery ułomki,
Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.
W tej zawołanej ziemiańskiej stolicy
Wielebne głupstwo od wieków siedziało;
Głupota pod starożytnem schronieniem świątnicy
Prawych czcicielów swoich utuczało.
Zbiegał się wierny lud, a w okolicy
Wszystko odgłosem uwielbienia brzmiało.
*
Ależ skąd tyle jadu zapytacie? Otóż Krasickiemu przyszło lat kilka przewodniczyć Trybunałowi Koronnemu w Lublinie. Przybywali tu zainteresowani z połowy kraju, nie tylko z Lubelszczyzny, ale z Małopolski, Wołynia, Rusi. A, że brać sarmacka kochała się sądzić, toteż sesja trybunału nie miała końca. Sędziowie zjeżdżali po Wielkanocy a opuszczali miasto przed Bożym Narodzeniem. Można nabrać wstrętu, przyznacie… Do tego stopnia, iż Krasicki jadąc do rodzinnego Dubiecka starał się mijać Lublin sporym łukiem 😉
***
Jedną z ofiar Trybunału Koronnego był nasz wielki poeta Jan Kochanowski, który przybył do sądu w sprawie zabójstwa swojego szwagra, Podlodowskiego. Jakoby po usłyszeniu wyroku wyszedł na Rynek i tam padł rażony apopleksją. Nie wiemy, czy powodem był usłyszany właśnie werdykt, czy wiek poety i sierpniowe upały…
*
Więcej o Lublinie i regionie: https://travelblog.sopol-lublin.pl/category/polska/
***
Na koniec prośba:
Jeśli spodobał Ci się mój tekst będę wdzięczna za poświęcenie mi chwili uwagi:
· Odezwij się proszę w komentarzu, to momencik, ale dla mnie to bardzo ważna wskazówka i motywacja.
· Jeśli uważasz, że wpis ten jest interesujący na tyle, iż warto się nim podzielić się z ze znajomymi – udostępniaj śmiało ! Dla mnie to ważny znak, iż ktoś docenia moją pracę.
· Bądźmy w kontakcie, jestem na Facebooku / fanpage’u i tu, ponieważ codziennie dzielę się tam nowymi zdjęciami, inspiracjami, ciekawymi opowieściami zasłyszanymi podczas podróży.